zakładu wchodzi drugi klient, w podobnym wieku. Czekając na swoją kolejkę, podgląda, co robię. Trochę mi się schodzi z tą baterią, bo jeszcze nie mam wprawy. Klient zagląda, zagląda za kontuar i w pewnym momencie mówi: „No, to widać, że to już nie ta sama firma, co za starego pana Płonki. Gdyby żył, nikt by się tutaj nie zabrał za wstawianie baterii do takich urządzeń”.
Wtedy powiedziałem obu panom: „Proszę sobie iść na kawę do Zalipianek (to była taka znana kawiarnia na rogu Szewskiej i Plant) i uzgodnić stanowiska. Bo ja nie wiem, czy mam wstawiać tę baterię czy nie, żeby kogoś nie urazić”.
Fakt. Uśmiałem się wtedy serdecznie i co ważniejsze – odpuściło mi oglądanie się na cudze opinie. Robiłem swoje, tak jak mi to wpojono w rodzinie. Rzetelnie, uczciwie, bez zdzierstwa.
To procentowało, ale Łukasz Płonka przyznaje także, że zdarzały się chwile, kiedy zastanawiał się nad rezygnacją z prowadzenia zakładu. Jako inżynier mógł zarabiać o wiele więcej, za każdym jednak razem przychodziła refleksja, że nie może przerwać tradycji. Również ze względu na klientów, których historie niejednokrotnie go wzruszały i bywały powodem do wspomnień. Chyba najbardziej utkwił mu w pamięci młody człowiek, który pojawił się w zakładzie, kiedy on sam już nim kierował.
– Rozglądał się po wnętrzu, słabo mówił po polsku. – „Czy to jest zegarmistrz?” – zapytał. – “Tak” – odpowiadam. – „A czy Płonka?” – ,,No tak, jest przecież szyld, a ja też jestem Płonka”.
Pochodził jeszcze chwilę po zakładzie i w końcu mówi, że pierwszy raz jest w Polsce, przyjechał z Australii, jego babka była Polką i wiele lat temu, jeszcze przed wojną kupiła zegarek w naszej firmie. Potem w zawierusze wojennej tułała się po całej Europie i nie została po niej żadna pamiątka z dawnych lat. Z opowieści jednak pamięta, że mama opowiadała, iż babcia na kilka dni przed wybuchem wojny przyniosła zegarek do naprawy, ale już go nie zdążyła odebrać…
Myślę sobie, to był rok 1939, dziś mamy 1986… Zapytałem o jakąś dokładniejszą datę, na szczęście chłopak wiedział, że był to sierpień. Ponieważ wtedy każdą naprawę wpisywaliśmy do księgi i żadnej z nich nie wyrzuciliśmy, postanowiłem poszperać. Podał mi nazwisko